Zimowe włoskie ABC

smakuję - patrzę - wymyślam

Zimowe włoskie ABC

Dolomity – doliny, piękne góry i mnóstwo śniegu, a wszystko skąpane w codziennym słońcu, w końcu Val di Fassa to region, w którym słońce świeci przez 300 dni w roku. Przyjeżdżasz zmarnowany, po kilkunastogodzinnej podróży, ale pełen nadziei, że będzie magicznie, wyjątkowo, bez tłoku i z masą śniegu, a tu … 14 stopni na plusie (w słońcu nawet 20!), śniegu jak na lekarstwo, no może powyżej 2000 m leży go troszkę więcej, ale słoneczko świeci, jest git. Dzień drugi, zmiana totalna – wiatr 40 km/h, śnieg prosto w oczy, mróz, a więc lód na stokach przykryty świeżym puchem, dla narciarzy, którzy tak jak ja stają przed górką i już krzyczą „olaboga”, to niezbyt ciekawa perspektywa.

Na szczycie Ciampedie 2000 m n.p.m.

Na dodatek z powodu wichur w okolicy ponad połowa wyciągów jest zamknięta, więc nagle, na stokach, które 2 dni temu były puściutkie na całej szerokości robi się tłok nie do ogarnięcia. Obok ciebie ciągle przelatuje jakiś zapalony narciarz, próbujący nabić kolejny rekord prędkości, dziecko jadące „na krechę” przez stok, bo nie umie skręcać, lub grupka ucząca się, którą włoski instruktor centralnie kieruje na całą szerokość stoku, żebyś przypadkiem nie przejechał! Zawału idzie dostać! Ciągle zjeżdżam na pobocze, bo moje nerwy tego nie ogarniają 🙂

Do wyciągów kolejki, czasem sięgające 20 minut, „średni komfort”- myślę sobie. „Po to się tłukłam 1000 km, żeby mieć jak na polskich stokach? A przecież tyle się mówi o tym, jak to we Włoszech pusto, tyle tras i wyciągów, że kolejek nie uświadczysz” …

A potem wsiadam na wyciąg, biadoląc nad starymi, bolącymi kolanami i rozglądając się dokoła myślę: Jak tu pięknie! Jakie to szczęście, że mogłam tu przyjechać, zobaczyć odbijające się słońce w szczytach zaśnieżonych Dolomitów, wjechać na 3000 m i pozachwycać się miasteczkami w dolinach, majestatyczną Marmoladą (póki jeszcze istnieje tu lodowiec) czy rozżarzonymi od słońca masywami Rosengarten!

A jak już siadasz w schronisku i na obiadek możesz pożreć pyszniutką pastę czy pizzę i zagryźć deserem popijając espresso… ech szkoda życia na marudzenie! Południowy Tyrol to raj dla „pastożerców” jak i miłośników ciężkiego, austriackiego jedzenia. W restauracjach i schroniskach, których jest na szczytach po kilka, możecie zjeść spaghetti bolognese, pizzę z pieca opalanego drewnem w 20 wariantach, ale także knedle z dodatkiem bułki i sera, szpinaku lub boczku czy wiener schnitzel, czyli schabowego z cielęciny wielkości talerza, podawanego z cząstkami cytryny. Zresztą, schroniska we Włoszech to zupełnie inna bajka – wyglądają jak restauracje i serwują dania na poziomie średniej klasy knajpki za dobrą cenę. A dla bardziej wygłodniałych mają także deserki, znowu z pogranicza dwóch państw: panna cotta, tiramisu, tort szwarcwaldzki, a może apfel strudel? To wszystko zjecie tutaj w przystępnej cenie (pasta 8-12 euro, deser 4-5 euro, w bardziej turystycznych miejscach i na wyższych stokach ceny rosną o kilka euro).

Pizza z pieca opalanego drewnem w schronisku na szczycie Belvedere (2550 m n.p.m.)

Jeśli lubicie kawę, to pamiętajcie, że same słowo kawa wywoła u kelnerki jedno skojarzenie: espresso. Jeśli lubicie większą, lub z mlekiem musicie być precyzyjni, a jeśli nie chcecie popełnić gafy pamiętajcie, że cappuccino pije się tylko rano, a potem to już espresso, lungo (3 razy większa od espresso) lub ristretto (mniejsza niż espresso). Jeśli zamówicie americano to też dostaniecie espresso rozcieńczone wodą do ilości ok 170 ml, a jeśli lubicie mleczne kawy nie zamawiajcie latte (Włosi przyniosą Wam szklankę spienionego mleka), ale latte machiatto.

Co do włoskich zwyczajów jedzeniowych warto mieć na uwadze, że śniadanie w większości pensjonatów i hoteli to małe danka na słodko: ciasta, rogaliki, marmolada, miód i kawa, herbata. Tak jadają „lokalsi”, za to kolacja to uczta kilkudaniowa, jadana najczęściej około 20.00 – 21.00, co dla nas, Polaków może być nieco trudne, gdyż większość z nas nie jada 4 – daniowego obiadu o tej porze. Jeśli wiecie, że nie dacie rady zjeść tak obfitego posiłku na noc, nie wykupujcie pobytu z kolacją, lepiej zjeść wcześniej w lokalnych knajpkach, które są tu niemal w każdym pensjonacie.

Co by nie pisać, ile mankamentów by nie wymienić, to i tak warto tu przyjechać, pokonać tę długą, męczącą drogę, by choć na chwilę zanurzyć twarz w promieniach alpejskiego słoneczka, a ręce w świeżutkim śniegu, którego, póki co, jest tutaj pod dostatkiem. Serdecznie Was zachęcam do odwiedzenia Italii, właśnie zimą.

Pozza di Fassa

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *