Włoskie wakacje – Triest

Ach co to był za wyjazd! Wiele nowych miejscówek, kościołów jeszcze więcej, sprzeczek, fochów, drobnych dolegliwości (kilka na dzień 😉 – ogólnie wakacje z rodziną.
Pierwszym włoskim miastem na naszej mapie był Triest. Po kilku noclegach po drodze dotarliśmy, do rozgrzanego miasta, pełnego słońca i tego jedynego w swoim rodzaju, klimatu. Słyszysz włoski język, to od razu robi ci się weselej na duszy, czujesz aurę wakacji, zadzierasz głowę, bo Włosi to lubią zabytki z przepychem, im większe, bardziej ozdobne, tym lepiej. A po godzinie tej euforycznej radości padasz ze zmęczenia, bo ile można być zachwyconym aurą, czując jak ubranie ci się przykleja do każdego skrawka ciała … Na dodatek dopadł mnie wirus żołądkowy, organizm nie bardzo cieszył się na myśl o wspinaczce na wzgórze zamkowe, więc trzeba było odpuścić. Niemniej jednak, jeśli będziecie w tym starożytnym mieście polecam wspinaczkę w poszukiwaniu niecodziennych widoków.

Pierwsze kroki moi panowie skierowali do włoskiej trattorii – na pierwszy ogień włoskich wakacji poszła bruschietta w różnych wersjach i sałatka z mozzarellą. Ze słyszenia wiem, że szału nie było, ale pierwsze koty za płoty.

Triest jest dziś trochę zapomniany, nieco przygasł w obliczu swojej znanej koleżanki Wenecji. Nikt już nie wspomina, że było to miasto klejnot w koronie Cesarstwa austro – węgierskiego. Może dlatego tabunu turystów tu nie zobaczycie. Jest to przystanek do bardziej znanych włoskich miejscowości.

Mnie urzekł kanał tresteński, który coś ma z Wenecji, mimo że niewielki. Na wodzie spokojnie cumują żaglówki i motorówki. W pobliżu znajdziecie pozostałości po antycznym teatrze.

Wizytówką miasta jest Piazza dell Unita d’Italia – pełen kawiarni, otoczony majestatycznymi budynkami urzędowymi plac z widokiem na betonowe molo i port morski. To był nasz pierwszy przystanek przy morzu, z którego udało nam się, wraz ze sporą grupą lokalesów i turystów obserwować cudowny zachód słońca. Widać tu coś z dostojeństwa włoskich metropolii – okalające główny plac budynki, przepełnione historią i skąpane w promieniach włoskiego słońca przywodzą na myśl okazale koleżanki Triestu jak Piza, Parma czy Ferrara.
Z restauracji polecę Wam miejsce, które zupełnie przypadkiem znalazło się na naszej liście. Caffe Tommaseo – restauracja znajdująca się w odległości jednego pieszego przejścia od molo ugościła nas wspaniałymi świeżymi rybami, krabami z porannego połowu, w towarzystwie pysznej, ugotowanej na półtwardo pasty. Nie był mi dane zjeść do końca (w.w. powody) ale i tak zjadłam ze smakiem, co było wyczynem, zważywszy, iż od 2 dni nie mogłam niczego tknąć. Wszystko świeżutkie, z grzeczną, może nieco zbyt nadętą obsługą, ale niektórzy lubią być tak obsługiwani – po królewsku, z honorami 😉 Do tego minutka do molo, z którego mogliśmy w pełni okazałości obserwować chowające się do morza słoneczko.
Triest jest zdecydowanie bramą do włoskiego świata. Zatrzymajcie się tu na 1-2 dni, by zachwycić się antyczną i renesansową strona tego miasta i nastawić głowę na dalszą włoską przygodę.

