Wakacje w pandemii – Norymberga

Najbardziej pamiętam tu hotel o wdzięcznej nazwie Drei Raben (trzy kruki). Budynek z zewnątrz wyglądał super, jedna z pięknych norymberskich kamieniczek u wejścia do starego miasta. Od progu recepcjonistka sprawdza paszporty covidowe (informacje dostaliśmy mailowo kilkanaście dni wcześniej) oraz informuje o konieczności noszenia maseczek z filtrem ffp2 lub wyższym. Jeśli nie macie takowych w recepcji zakupicie za jedyne 2 euro sztuka (teraz pewnie już nie).
Pokój jeszcze nie gotowy, wiec zostawiamy walizy i pędzimy w miasto. Na początek obiad w dawnym szpitalu, niedaleko rzeki Pegnitz. Wnętrze typowe dla bawarskiej gospody. Od razu dostaliśmy kartę do wypełnienia z danymi (polityka covidova), można też za pomocą kodu qr zarejestrować się on line (o tyle lepsze, że można po zjedzonym posiłku od razu się wymeldować z danego miejsca). Miejsce historyczne, w XIV – XVIII w były tu przechowywane klejnoty koronne, dziś poza restauracją mieści się tu także dom opieki.



Rozpoczął się sezon na kurki, więc bierzemy knedle z kurkami oraz szpecle z sosem kurkowym – nieco przesolone, ale zjadliwe. Po posiłku czas na zwiedzanie. Z budowli sakralnych, wchodzących w skład rynku (hauptmarkt) koniecznie trzeba zobaczyć piękne gotyckie kościoły:
Frauenkirche – najpopularniejszy, na rynku głównym, na którym sprzedawcy oferują wyroby mleczarskie, wędliniarskie, pieczywo, warzywa i owoce, a nawet świeże trufle. Światynia ta to jeden z symboli Norymbergii;
Kościół św. Wawrzyńca (Lorenzkirche), którego początki sięgają XIII w. ;
Kościół św. Sebalda zrobił na mnie wyjątkowe wrażenie – surowa, mroczna, typowo gotycka budowla, wewnątrz strzelista, sięgająca swą wysokością nieba;


Na rynku nie sposób pominąć najważniejszej budowli – studni Schoner Brunner – 19 metrów pięknej rzeźbionej budowli z postaciami świętych. Będąc tu koniecznie znajdźcie w kracie otaczającej zabytek złoty pierścień– trzykrotne przekręcenie go (w lewo) ma ponoć przynosić szczęście.
Skręcając w jedną z pobocznych uliczek dochodzimy do Weissgerbergasse – uliczki, w której piękne pastelowe domki, w zabudowie szachulcowej należą do jednych z najstarszych w mieście.
Po trasie po płaskim czas się wspiąć nieco wyżej – ku wzgórzu zamkowemu. U podnóża zamku znajdziecie mury obronne oraz dom Albrechta Dürera (można zwiedzić).






Po kilku minutach wspinaczki doczłapaliśmy do zamku. Zamek w Norymberdze należał kiedyś do najważniejszych zamków cesarskich, w którym swoje siedziby mieli władcy niemieccy. Dziś, wraz z murami miasta uważany jest za jedną z najpotężniejszych średniowiecznych fortyfikacji w Europie. Pierwsze zabudowania powstały tutaj w ok. 1000 r. Jak cała Norymberga został zbombardowany podczas II wojny światowej i odbudowany, jak całe stare miasto. Przejście po zamku tylko za dodatkową opłatą, ale po murach i ogrodach można spokojnie wędrować i podziwiać panoramę miasta. W zamkowych piwnicach w czasie wojny przechowywano skradziony z Krakowa ołtarz Wita Stwosza.





W drodze powrotnej wstępujemy jeszcze do Handwerkerhof to norymberski zakątek niewielkich domków z muru pruskiego, w których ukryte są sklepy rzemieślnicze (artykuły skórzane, garnki, złotnik, drewniane zabawki), kawiarnie i regionalne przysmaki w postaci kiełbasek norymberskich z grilla. Bardzo uroczy zakątek, najfajniej wygląda po zmroku.
Wieczór się zbliża, czas wracać do hotelu, a tam miły pan prowadzi nas do naszego pokoju opowiadając historię budynku. Idziemy na 4 piętro, winda jest ale taka jakby „creepy”, lekko rozsypująca się. Taszczymy na górę bagaże i wąskimi korytarzami, jak w wieży, w obecności wszędobylskich kruków (głównie z metalu), kierujemy się do pokoju. A tu … kolejne zaskoczenia, ściany ze szkła w 3 d, odbijające się w nich prawa człowieka umieszczone na ścianach i suficie. Obraz na ścianie, który trzeba oglądać przez pryzmat wiszącej na środku szklanej kuli – soczewki. Istne wariactwo. Na koniec pan zachęca nas byśmy zostawili po sobie ślad, napisali na obecnych karteczkach coś od siebie odnośnie praw człowieka, czym dla nas są itp. Okazało się że 5 minut od hotelu są wyryte na kilkunastu słupach te prawa – w formie pomnika – muzeum na powietrzu, które w kilkunastu językach obrazuje podstawowe potrzeby każdego z nas.






Dziwne miejsce, z lekką nutką tajemniczości i walającego się kurzu, który tu jakby nieco pasował. A na śniadaniu kolejne zdziwienie – festiwal słoików – pandemia, wiec każdy plaster sera, szynki czy ogórka opakowany w osobny, zamknięty słoiczek, normalnie za mało miejsca na stole na ten cały ekwipunek dla 3 osób. Reasumując – ciekawe doświadczenie, ale chyba dla mnie nie do powtórzenia. Kolejne pakowanie i czas w drogę …