Niebiańskie Nobu w Warszawie

smakuję - patrzę - wymyślam

Niebiańskie Nobu w Warszawie

Wyjazd do Nobu w Warszawie wypadł bardzo spontanicznie. Spędzając rocznicę ślubu w Lugano dotarliśmy do hotelowej restauracji serwującej dania japońskiej kuchni. Świetne show z wykorzystaniem gorącej płyty, latających noży i przecinanych w locie surowych jaj, ale smak… średni. Nadmieniłam wtedy mężowi, że w Warszawie to jest dopiero restauracja z kuchnią japońską (mając na myśli właśnie Nobu, o której się wcześniej nieco naczytałam). I nagle słyszę: „No to jedziemy, zabieram Cię tam z okazji naszej rocznicy” – i tak rozpoczęło się planowanie wyjazdu, by poszerzyć horyzonty smakowe.

Od lat mam „hopla” na punkcie azjatyckiej kuchni, a wyjazd do Japonii to jedno z moich marzeń. Póki co, ze względu na czasy, które ograniczyły dostęp do dalekich podróży oraz uszczupliły fundusze, cieszyłam się, że choć w taki sposób będę mogła coś podpatrzyć, spróbować czegoś odkrywczego i przenieść się, choć smakowo, do Kraju Kwitnącej Wiśni.

Nobu to sieć około 40 restauracji na świecie, które zapoczątkował japoński szef kuchni Nobuyuki Matsuhisa (od którego wzięła się nazwa restauracji). Zaczynał swą przygodę z kuchnią w Tokio, ale miał też epizody pobytowe w Peru czy Argentynie, co nie pozostało bez wpływu na menu, które dziś serwują restauracje Nobu na świecie (pierwsza z nich powstała w Beverly Hills). Jednym z tych, którzy zachwycili się daniami szefa był znany aktor Robert de Niro. To za jego namową w kilka lat powstała sieć restauracji, a potem hotele o tej samej nazwie min. w Las Vegas, Malibu, Londynie, Barcelonie, a w 2020 r., także w Warszawie.

Wchodząc do wnętrza, od progu uderza prostota wystroju: drewno, metal, czerń. Bardzo prosto i elegancko urządzona sala jadalna, otoczona wielkimi oknami bryły hotelowej sprawia wrażenie ciepłego i dość wyrafinowanego, ale nie zadętego miejsca. Kelnerzy cali w czerni, świetnie dopasowani do wnętrza, mili, pomocni, kontaktowi, ale nie nachalni. Prowadzący nas do stolika pan powitał nas grzecznie, po czym  maszerując przed otwartą kuchnią zapełnioną kucharzami i  innymi specami, którzy będą dziś dla nas tworzyć, słyszymy z każdej sekcji po kolei gromkie: „irasshaimase”. Nieco zmieszani człapiemy za kelnerem, który wyjaśnia nam, iż jest to japońskie pozdrowienie typu: „Witaj w naszym domu, w naszych progach”.

Dostajemy kartę dań – kelner, wiedząc, iż jesteśmy tu pierwszy raz objaśnia nam szczegóły menu, podział na dania zimne, ciepłe, sushi i desery. Byliśmy zdecydowani na menu degustacyjne, które zwykle bierzemy w nowych miejscach, jeśli tylko jest taka możliwość. Pozwala to poznać nieco charakter szefa kuchni i jego zespołu, zobaczyć jakiś składników używają, co chętnie przyrządzają i jaki mają pomysł na rybę, mięso czy warzywa. Zawsze miałam wrażenie że tasting menu to najlepsze kąski karty, takie smaczki restauracji, dania flagowe, które są najlepsze. Jakież było moje zdziwienie, kiedy kelner zasugerował, iż będąc w kilka osób lepiej pokusić się o wybór przez każdego z nas innej przystawki, dania ciepłego i sushi, gdyż filozofią lokalu jest dzielenie się jedzeniem. Dostajemy własne talerzyki, a dania zajmują środek stołu, pozwalając nam wspólnie próbować danych potraw.

Dajemy się przekonać – każdy z naszej trójki wybiera dania do podziału. Słuchamy sugestii przemiłej pani kelnerki, dzięki której wybieramy:

Carpaccio z ośmiornicy z sosem z ponzu i oliwą

New Style z łososia

Black Cod miso,

Wołowinę wagyu na sposób Toban Yaki,

Królewski krab w tempurze z sosem Amazu ponzu,

Oraz sushi maki: toro z dymką oraz węgorz z ogórkiem.

Na tym mogłabym skończyć określając to mianem: PETARDA. Czasem jesz lub widzisz coś, co nie pozwala nazwać odczuć, zapiera dech, brakuje ci słów. Tak jest w tym przypadku. Każde danie budowało napięcie, i pozwalało czekać na kolejne z głosem mówiącym w głowie: ja chce jeszcze!! Dania są tu przemyślane, idealnie skomponowane przez francuskiego szefa kuchni Yannicka Lohou. Niektóre powodują takie zaskoczenie i doznana smakowe, że człowiek zamyka oczy, uśmiecha się i tyle wystarczy za cały komentarz.

Moimi absolutnymi faworytami były:

 łosoś – zalewany gorącą oliwą z olejem sezamowym i przyprawami (danie podobno powstało przypadkiem, kiedy klientce nie spodobało się, iż szef zaserwował jej surową rybę). Dzięki temu zabiegowi ryba zyskała lekko ścięta strukturę, ale nadal pozostała soczysta i krucha;

Krab królewski w leciutkiej tempurze, na której nie dało się wyczuć grama tłuszczu, podany z cudnym, soczystym arbuzem i jalapeno na sosie ponzu (połączenie sosu sojowego z sokiem z owoców yuzu – azjatycka odmiana cytrusa). Bardzo odświeżająca i zaskakująca propozycja;

Kolejne danie, obok którego nie można przejść obojętnie to czarny dorsz marynowany kilka dni w paście miso. Znowu powstało z przypadku- szef przechadzając się po targu rybnym zwrócił na niego uwagę, choć nie cieszył się popularnością wśród kupujących i postanowił odmienić jego smak. Prostota podania poraża – kawałek ryby, nieco wyglądającej jak uwędzona, podany na liściu, z cytryną i suszoną morelą oraz sosem imbirowym. .Uwierzcie mi, że ryba była soczysta, idealnie doprawiona, dzieliła się idealnie na płatki a jej struktura przypominała nieco masło. Najlepsza jaką w życiu jadłam;

Wagyu toban yaki – czyli najlepszy i najdroższy gatunek wołowiny, przyrządzony w ceramicznym naczyniu, w którym jest podawany do stolika. Niosąc to danie za kelnerem unosił się miły odłgos skwierczenia. Wewnątrz znaleźliśmy, poza mięsem pokrojonym w plastry, szeroki asortyment azjatyckich grzybów, zielone warzywa. Nie wiem czy jadłam kiedykolwiek równie smaczne mięso w swoim życiu, miękkie, maślane, marmurkowe kawałki zanurzone w sosie z flambirowanej sake i do tego mocna esencja z grzybów. NIESAMOWITE!!

Całość uczty zwieńczyliśmy deserami – lodowe ciasto kokosowe z lodami z yuzu (wewnątrz) w formie kuli – piękne i efektowne, ale ja czekałam na czekoladowy bento box. W eleganckim pudełku, pod wiekiem spoczywał czekoladowy fondant z najlepszej czekolady z Madagaskaru, w towarzystwie kremowych, aksamitnych lodów z goryczką herbaty matcha – odlot!

Podsumowując, zapraszam Was do Nobu W Warszawie, czy gdziekolwiek na świecie, bo to jest fantastyczne, że będąc, tu w Polsce, w Vegas czy w Dubaju, zjecie takie same danie, z dbałością o składnik, wygląd i smak. Zasady co do wyboru produktów są tu bardzo restrykcyjne nie tylko jeśli chodzi o ryż, który musi być wybrany przez głównego szefa i używany w każdej z restauracji na świecie. Stąd może bierze się fenomen tego miejsca – bo każde dobre danie zaczyna się od składnika i pasji, a tego tu nie brakuje.

Nie jest to restauracja na codzienne wypady po pracy (choćby ze względu na ceny potraw), ale na wyjątkowe okazje jak najbardziej warta Waszej uwagi, a ja Wam serdecznie to miejsce polecam.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *